wg. Wiktora
Gomulickiego "Opowiadania o starej Warszawie" (w
kolorze - przypisy wkomponowane w tekst)
Nr 1 (35)
Na tym domu znajdowała
się dawniej tablica marmurowa z takim napisem:
D. O. M.
Nie dziw, że tak ta struktura wspaniała,
Gdyż dwakroć polskich tronów respekt miała.
W ręku Walbachów wprzód libertowana,
Z tym przywilejem w moc Gizom podana,
Andrychiewiczów z Gizowskiej została,
Których się kosztem tak reformowała.
Roku Pańskiego 1707, dnia 18 października
[Sobieszczański, Dzielnica
staromiejska, s. 58. (W r. 1877, gdy Sobieszczański
po raz pierwszy ogłosił swój artykuł, tablica była
przechowywana w mieszkaniu właściciela kamienicy)].
Jest to w streszczeniu kronika posesji.
Pierwszy jej właściciel, Melchior Walbach, w wieku
XVI żyjący, był bogatym kupcem a zarazem [rajcą]
warszawskim. Musiał położyć ważne dla miasta
zasługi, skoro obdarzono jego dom libertacją oraz
innymi przywilejami. Jedno i drugie zostało
aprobowane w r. 1677, gdy dom był już własnością
Gizów [Aprobacja w Voluminach
Legum, t. V, Petersburg 1860, s. 240. Co do Walbacha,
to położył on zasługi nie tyle dla miasta, ile dla
Zygmunta Augusta (któremu parokrotnie udzielił
poważniejszych pożyczek pieniężnych) oraz w ogóle
dla dworu królewskiego.]
Jak przeszłość całej Warszawy, tak i przeszłość tego
domu trudno odbudować z tego, co się widzi obecnie.
Kilka zaledwie pozostałości stanowi ślad niewyraźny
i zatarty, po którym postępując ostrożnie, z
dowodami archiwalnymi w ręce, dochodzi się do
ułamkowego doby wczorajszej obrazu.
Samo rozejrzenie się w planie sytuacyjnym domu
poucza, że był siedzibą rodziny możnej, prawie
magnackiej. Jest to jakby trójca budynków, w jedną
całość złączonych. Każdy budynek posiada trzy lub
cztery piętra oraz obszerne, oszklone poddasze.
Komunikację pomiędzy budynkami stanowiły niegdyś
korytarzyki wąskie, półciemne i tak zręcznie w
ścianach sieni ukryte, że nieświadomy istnienia ich
się nie domyślał.
Dom czołowy, o czterech piętrach, służył za
mieszkanie gospodarzowi i jego rodzinie. Komnaty są
tu po pańsku obszerne i widne. Ale na próżno
szukalibyśmy ich najpiękniejszej z późniejszych
czasów ozdoby: malowanych przez Bacciarellego
plafonów. Zachowały się tylko piękne poręcze schodów
z kutego, misternie wyginanego żelaza.
W sieni stoi jeszcze ława kamienna dla służby, a nad
drzwiami zamurowanymi widać tablicę z zatartym do
szczętu napisem.
Część druga, znacznie skromniejsza, stanowiła
pomieszczenie służby. Od budynku czołowego oddziela
ją maleńkie, typowo staromiejskie, do studni podobne
podwórko.
Część ostatnia obrócona była na składy. Okna są tu
po większej części kratami żelaznymi opatrzone.
Rewizja gospód utwierdza nas w przekonaniu, że ta
posesja miała ongi charakter dworu w pełnym tego
słowa znaczeniu. Nie brakło w niej nawet tego, co w
domach staromiejskich stanowi największą osobliwość,
mianowicie: stajen. Rewizja wymienia „stajenkę na
tyle" oraz „stajnię wielką".
Po Gizach właścicielami domu stali się
Andrychiewicze.
Ostatnia rodzina dopiero w drugiej połowie XVIII w.
na widownię występuje. [Ściślej:
na szerszą widownię, jeden z nich bowiem, Franciszek
syn Jakuba, rajcy płockiego, był prezydentem Starej
Warszawy już w r. 1691. Być może, iż to on właśnie
był właścicielem omawianej kamienicy w r. 1707.]
W 1781 roku Ignacy Andrychiewicz v. Andrychowicz
jest ławnikiem Starej Warszawy i asesorem Urzędu
Ekonomicznego; w trzy lata później spotykamy go
wymienionego pomiędzy rajcami.
Andrychiewicze kamienicę, nadrujnowaną już nieco,
odnowili i upiększyli, pozostawiając pamięć tego w
tablicy, o której wspomniałem na wstępie.
Taryfa z 1784 r. wymienia jako właścicielkę domu
„urodzoną" Antoszewską. Potem dom przechodzi kolejno
do Majewskich, Voglów i Gołembiowskich. W ręku
ostatniej rodziny dotąd (od lat przeszło stu)
pozostaje.
Znajdujący się na czole domu wizerunek Matki Boskiej
Częstochowskiej za szkłem nie jest zabytkiem dawnym.
Umieszczono go dopiero w roku 1853.
Obecny właściciel domu objaśnił mnie, że ze starych
pamiątek nieruchomość jego posiada jeszcze: drzwi
dębowe rzeźbione w stylu „kościelnym" (gotyckim,
ostrołukowym), takież okiennice i boazerie oraz
belki modrzewiowe snycerskiej roboty, napuszczane
farbami. Te ostatnie są w części zabielone wapnem, w
części deskami oszalowane. Należy je koniecznie
odsłonić i oczyścić.
Jeden z mieszkańców domu niegdyś Gizowskiego uczynił
się sławnym, a przynajmniej popularnym. Był nim Patz,
dyrektor policji za rządów pruskich.
Musiał to być człek energiczny i zwolennik doraźnego
wymierzania sprawiedliwości. Dowcip uliczny zamknął
charakterystykę jego w dwuwierszu, który się dotąd w
pamięci ludu warszawskiego przechował:
Chodźmy do pana Paca,
Co bije kijem i obraca.
Skończywszy z faktami, wspomnijmy o — bajkach.
Podanie ustne, dowodami nie poparte, czyni dom
opisywany miejscem zamieszkania Urszuli Mejerin,
głośnej ochmistrzyni synów Zygmunta III .[Zanotował
to Sobieszczański Dzielnica staromiejska s.59 według
podania utrzymującego się na miejscu od przeszło
dwóch wieków". Podanie to znał również Dominik
Magnuszewski i wykorzystał je w swojej znanej
powieści Zemsta panny Urszuli (w Pracach literackich
wyd. przez Józefa Borkowskiego, Lwów 1838).]
„Panna Urszula" miała tu mieszkać zaraz po przybyciu
do Polski, przy czym skryte, podziemne przejście
łączyło rzekomo jej dom z Zamkiem królewskim...
Twórcy tej romantycznej fantazji nie biorą pod uwagę
faktu, że towarzyszka królowej, a następnie
dozorczyni jej dzieci, nie mogła przemieszkiwać
gdzie indziej, jak tylko — przy królowej i przy jej
dzieciach. Nie zastanawiają się też nad tym, że nikt
nie potrzebuje dostawać się drogą skrytą tam, gdzie
ma w każdej chwili, jak mówią Francuzi, ses
grandes et petites entrees.
Postanowiłem wykryć źródło, z którego bajka
powstała, i zdaje mi się, żem celu dopiął.
Przede wszystkim istnieją wskazówki (jeśli się nie
mylę, w Pamiętnikach ks. Albrychta Radziwiłła)
[Albrycht Stanisław Radziwiłł,
Pamiętniki. Wyd. z rękopisu przez E. Raczyńskiego,
t. I, Poznań 1839, s. 8—9, 12, 14, przede wszystkim
zaś 252—54, gdzie panegiryczne (prawie
hagiograficzne) wspomnienie pośmiertne o pannie
Urszuli. Nigdzie tam jednak nie ma wzmianki o jej
„pokumaniu się" z mieszczaństwem warszawskim.]
, że panna Urszula pokumała się z mieszczaństwem
warszawskim i w Rynku czy też w którejś z
przyległych ulic nabyła na własność kamieniczkę.
Rozumie się, że tą kamieniczką nie była i być nie
mogła wielka posesja Walbachowska, zajmująca miejsce
tak wydatne w kronice Starej Warszawy.
Następnie, jeden z domów na tej właśnie południowej
stronie Rynku zwał się Majeranowski (od Majerana,
burmistrza Starej Warszawy) — co brzmiało tak samo
prawie, jak Majerinowski.
Wreszcie, w kamienicy Walbachowskiej istniały
rzeczywiście przejścia, którymi można się było
dostać — nie skrycie jednak i nie pod ziemią —
najpierw do kościołów: Jezuickiego i Św. Jana,
następnie do Zamku.
Wiadomo, jaka tajemniczość okrywała (i dotąd okrywa)
osobę wpływowej Niemki, przyjaciółki i opiekunki
jezuitów. Nawet nazwisko jej podawane jest w
wątpliwość [„Wiadomo — pisze Sobieszczański (op.
cit., s. 59) — że w XVI i XVII wieku w języku
niemieckim Mayerinn, Hofmayerinn, było jednoznaczne
z Hofmeisterin, to jest oznaczało ochmistrzynię
dworu, tak jak Meyer oznaczało Hofmeister —
ochmistrza." Rzeczywiste nazwisko panny Urszuli
brzmiało podobno G i e n g i e r.]. Ruchliwa
fantazja ludu warszawskiego, tajemniczością
podniecona, wysilała się, aby „pannę Urszulę"
uczynić bohaterką jakiejś, w stylu staromiejskim,
legendy. W tym celu trzy odosobnione fakty, które
przytoczyłem, złączone zostały w jeden i po
odpowiednim przekształceniu zmieniły się w efektowną
— bajkę. |